sobota, 8 marca 2014

Wanda, co raka nie chciała.

   Miało nie być zbyt osobiście, niestety nie udało się... Nowy Rok zaczął się dla naszej rodziny niestety źle. W styczniu miała miejsce rodzinna tragedia (ciocia Jot. z Żywca). Wtajemniczeni wiedzą o co chodzi. Zanim zdążyliśmy się z tego otrząsnąć dotarły do nas powalające na kolana informacje. Dostałam takiego maila.

"Witaj. Ten list może być ostatnim ale zaraz Ci wszystko wytłumaczę... Jestem bardzo chora. Stwierdzono nowotwór jajników ..."

Autorką tych słów jest ciocia Wu. Poznaliście ją TUTAJ. Od jakiegoś czasu regularnie wymieniam się z ciocią słowami w mailach. Jest to osoba szczególnie mi bliska, bowiem od dzieciństwa nasze drogi zawsze się krzyżowały. Być może za sprawą jej dzieci, które są mniej więcej w moim wieku. W dzieciństwie i wczesnej młodości każdy niemal weekend, wakacje czy ferie ja z bratem spędzaliśmy u nich lub oni u nas. Tak weszło to w krew, że człowiek nie wyobrażał sobie innych weekendów, ferii czy wakacji:) Gdy każde z nas założyło swoją rodzinę kontakty nie były już tak częste. Może nieco uległy tu i ówdzie rozluźnieniu. Ale ciocię w miarę możliwości odwiedzało się. Nie zawaham się użyć stwierdzenia, że gdy urodziła się eN. chyba kontakty znów przeżywały swój renesans. Choć i wcześniej i zawsze do cioci miło było pojechać. I miało się również tą pewność, że zawsze na nią można liczyć. Nie chodzi mi o względy materialne (choć i takie były) ale o rozmowę, wsparcie, dobrą (czasem fachową) pomoc czy załatwienie jakiejś sprawy, o której nie miało się zielonego pojęcia. Dziękujemy Ci ciociu. Charakteryzując ją w skrócie, rzec by można, że ciocia to taki złoty człowiek, który niejednemu już pomógł. Ciocia Wu. jest również osobą niezwykle towarzyską, lubiącą śmiech i zabawę. Okaz zdrowia i urody. Więc musicie sobie wyobrazić moją reakcję na to, co przeczytałam. Nie mogłam uwierzyć w to co czytałam, myślałam, że to jakiś żart, zły sen... Ale sen to nie był. Tej nocy źle spałam (pewnie jak my wszyscy). Budzę się, myślę bo już sama zgłupiałam czy mi się to śniło? Be. świeci mi komórką w oczy i mówi "Nie płacz, będzie dobrze" sam przy tym płacząc... Więc jednak się nie śniło, koszmar nie zniknie rano, ani nawet dnia następnego... Łkam sobie cichutko, żeby nie zbudzić eN. a moje serce na tysiąc kawałków rozrywa ból, rozrywa krzyk: DLACZEGO ???!!! Próbuję  nieudolnie zwinąć myśli w jeden kłębek i logicznie wytłumaczyć sobie dlaczego tak się stało: geny, zanieczyszczone środowisko, zła dieta, stres... tak jakby ten ciąg myśli przyczynowo-skutkowych miał jakiś sens i jakby przez wiedzę tą można było cofnąć chorobę...
Najgorsza w tym wszystkim jest bezsilność. Wszystko jest w rękach lekarzy i Boga. A my, ludzie jej bliscy możemy tylko przyglądać się temu wszystkiemu, bez możliwości jakiegokolwiek wpływu na złośliwość losu. Ważna w powrocie do zdrowia (o ile nie najważniejsza) jak trąbią lekarze jest psychika. Dlatego po pierwszym szoku i oceanie łez trzeba otrzepać się z bólu i okropnego strachu i zacząć zwyciężać chorobę. Jak napisał Camus: "Mamy dżumę, to trzeba z nią walczyć". To nie tyczy się tylko cioci, ale nas. Może nawet nas przede wszystkim. Musimy pomóc cioci przejść przez to całe piekło, by znów zaświeciło słońce. Powiem Wam, że okrutnie ciężko jest mi pozbierać się z tego wszystkiego i choć piszę tego posta z perspektywy czasu jakaś łza znów kręci się w oku. To są zbyt wielkie emocje, by można je było powstrzymać. Ciocię Wu. bardzo wspiera Rodzina, znajomi. Jak sama przyznaje: "Nawet popłakać nie dają:)" Tu sprawdza się porzekadło, że jeśli dasz coś dobrego od siebie, to wróci do Ciebie ze zdwojoną siłą. Odkąd dowiedziałam się o chorobie jeszcze cioci nie widziałam. Ona musi mieć teraz bardzo sterylne warunki a tak się złożyło, że w czasie kiedy mogliśmy ją odwiedzić (z braku przeciwwskazań z medycznego punktu widzenia) zachorowaliśmy. Nie macie pojęcia jak bardzo chciałabym ją przytulić z całych sił...
Wanda jest już po pierwszej chemii. Z jej opowiadań - było ciężko. Powoli wraca do normalnego życia. Do pracy jeszcze nie. Musi nabrać sił do drugiej chemii i następnej i następnej... Słychać po głosie, że stara się pozytywnie nastawiać i myśleć. Jednym słowem - WALCZY. Podziwiam ją, za tą siłę, odwagę i uśmiech na twarzy. Ciociu, jesteś moją BOHATERKĄ!  
Każdy na swój sposób stara się pomóc cioci Wu. Długo myślałam co ja mogłabym dla niej zrobić? Jak pomóc jej, jak rozweselić, jak dostarczyć jej pozytywnych wrażeń i dobrego samopoczucia. I wymyśliłam kilka rzeczy. Jedna z nich to właśnie przedpokój. Gdy, w zeszłym roku, zrobiłam cioci pokój umówiłyśmy się, że na następne wakacje udekoruję jej ganek. Jako, że niedawno remontu doznała moja łazienka i miała być udekorowana marynistycznie, zbierałam do niej różne rupiecie na targu:) I nie tylko. W poszukiwaniach tych czynny udział ( a nawet większy niż ja:) brała ciocia Gie. I to za jej zasługą kilka rzeczy było podwójnych (m.in. koło sterowe). Pomyślałam sobie i zaproponowałam cioci Wu. czy ganek może być udekorowany właśnie w takim stylu. Zgodziła się. Tak więc zbierałam sobie pomysły powoli, bo do wakacji miałam sporo czasu. Kiedy ciocia zachorowała usilnie chciałam zrobić jej jakąś miłą niespodziankę. Odłożyłam więc swój wiecznie niekończący się remont:) i zajęłam się szykowaniem ozdób dla cioci Wu. Gdy ciocia pojechała na pierwszą chemię, przyjechał po mnie wujek eŁ., zapakowaliśmy potrzebny sprzęt i wyruszyliśmy na morze:) Ciocia nic nie wiedziała o tej konspiracji:) Gdy wróciła była bardzo zaskoczona. I z tego co mówi, chyba jej się podobało:) Bardzo mnie to ucieszyło. Bo jej radość była przecież moim głównym marzeniem.

   Oto kilka migawek z ganku. Ciocia Ka. i ciocia eM. wymierzyły dla mnie ściany i szafki, podały telefonicznie wymiary. Ja niby wszystko w głowie sobie poukładałam co gdzie powieszę lub postawię. Ale jak to bywa z planami często nie wychodzą (no, przynajmniej u mnie, Wy też tak macie??:) Oczywiście pojawiły się problemy, bo niestety na niektórych ścianach nie mogły wisieć ciężkie przedmioty. Stąd tabliczka do zapisywania wisi tam, gdzie planowałam koło sterowe. 
W wieszaniu ozdób na ściany pomagał mi wujek Jot., któremu bardzo dziękuję za pomoc. Wszystkim, którzy brali udział w tym tajnym planie bardzo dziękuję. Bez Waszej pomocy niespodzianka nie udałaby się.

Nad lustrem zawiesiłam imitację siatki i złowiłam:) do niej kilka ryb i koników morskich (które zrobiłam z masy solnej i pomalowałam)




Pod lustrem na szafce umieściłam szklaną kulę ze sznurem, ramkę z kotwicami oraz świeczkę w muszelce (ramka i świeczka są mojej produkcji). Obok wpleciona w sznur butelka rozbitka.







Nad drzwiami szyte przeze mnie marynistyczne proporczyki


Koło sterowe znalazła dla nas ciocia Gie. Z pewnością był to kiedyś żyrandol. Pokleiłam mu dziury po kablach, pomalowałam na niebiesko, postarzyłam. Dodałam sznur.






Tabliczkę "Witamy na pokładzie" zrobiłam z deseczek z palet. Palety są od wujka Pe., wujek Jot. mi je oszlifował, Be. przewiercił w nich dziurki, ja pomalowałam, postarzyłam. Literki to transfer. Przykleiłam do deseczek muszelki i siatkę.




Wiosło znalazła ciocia Gie:) Ja pomalowałam używając jednoskładnikowego preparatu do spękań Idea.




Tablica na zapiski prawie nie robiona, przemalowałam w niej jedynie okiennice, bo były oliwkowe.







Pod tablicą worek wilka morskiego (szycie + transfer), dziennik pokładowy, mapa i kompas.





Koło ratunkowe zrobione ze styropianowego wianka owiniętego jutą.



Pudełko na klucze pochodzi od wujka Jot. Na wierzchu decoupage, po bokach spękania dwuskładnikowe Renesans. W środku karteczka "Miłego dnia" otulona marynistyczną wstążeczką.





Pokrowce na siedziska szyte przeze mnie.




Czapka kapitana znaleziona przez ciocię Gie. w lumpku. Obok kosz muszelek.





Statek to prezent cioci Wu., muszla też stanowi jej własność. Lampę naftową kupiłam na starociach i pomalowałam na czerwono. Konar był niegdyś ozdobą akwarium mojego brata. Ptaszki (wzorując się częściowo na autorce jednego z blogów) zrobiłam z folii aluminiowej i jajka styropianowego, i..., pomalowałam...., popękałam.... czym??? Opowiem Wam krok po kroku w innym poscie:)










Tabliczkę z napisem "Plaża" zrobiłam analogicznie jak poprzednią. Przywiesiłam na niej babeczkę z piasku (a raczej filcu:) oraz tildę plażowiczkę (które szyłam).






P.S. KOCHANI MAM DO WAS PROŚBĘ, JEŻELI KTOŚ Z CZYTELNIKÓW CHCIAŁBY DODAĆ CIOCI OTUCHY I WESPRZEĆ W TYM TRUDNYM CZASIE PISZCIE W KOMENTARZACH POD TYM POSTEM (lub innym, znajdziecie je w etykiecie "Wandzia"). Za wszystkie słowa wsparcia dla cioci bardzo DZIĘKUJĘ.