wtorek, 15 stycznia 2013

Niezbędnik małego kibica:)

   Euro 2012 dawno już za nami. Przyniosło to naszemu krajowi dużo plusów i minusów. Uczucia na ten temat i ja miałam mieszane ale pomyślałam, że skoro już jest to trzeba wykorzystać ten czas na dobrą zabawę. Postanowiłam iż zrobię eN. eurowy strój. Jako, że u nas z pieniędzmi ciągle krucho nie stać mnie było na zakup przebranka oferowanego w dziecięcych sklepach. Dlatego zrobiłam go tanim kosztem. Zakupiłam dwie koszulki (białą i czerwoną) dla dorosłych w lumpeksie (czy jak wolicie w sklepie z używaną odzieżą:) i zapłaciłam za nie grosze. Z nich skroiłam i uszyłam sukieneczkę i chusteczkę dla Małej. Z przodu sukieneczki umieściłam orzełka (którego wycięłam z chorągiewki zakupionej w kiosku), natomiast z tyłu zrobiłam napis (imię) z cienkiej czerwonej wstążki. Do tego dokupiłam wstążki na włosy, skarpetki i frotki w tanim sklepie. Pompony czirliderki zrobiłam z papierowych serwetek białej i czerwonej. Na zdjęciach efekty mojej pracy.

 Tak kibicowała eN.

Strój na Euro 2012


eN. szykuje się na Euro, jak każda
kobieta musi pięknie wyglądać:)

Ostatnie zdjęcie pochodzi z domowej "sesji" do portalu pewnej stacji TV na konkurs "Jak kibicujemy".  Konkursu nie wygraliśmy:( ale  i tak  była SUPER ZABAWA! W sesji pomagała nam ciocia Gie. Dziękujemy ciociu:)

P.S. "Sztuka życia - to cieszyć się małym szczęściem" (P. Bosmans)




piątek, 4 stycznia 2013

Shabby chic na długie zimowe wieczory.

   Nie przepadam za zimą pewnie dlatego, że jestem strasznym zmarzluchem. Jednak uwielbiam podziwiać jej uroki zza okna ciepłego domku lub na fotografiach. W obiektywie mojej przyjaciółki eM. wygląda ona tak. I niżej moje zdjęcia zimy - eN. z ciocią Gie. i bałwanem oraz pierwszy bałwan eN. Czyż nie jest uroczy??? taki abstrakcyjny nieco:):)





   Ta pora roku ma swój plus w długich zimowych wieczorach, a co za nimi idzie ogromną ilością czasu, który można różnie spożytkować. W takim właśnie czasie powstała komoda shabby chic (z przeznaczeniem na stół do kuchni. Jego projekt był już stworzony w mojej głowie z blatu gdzieś wyszperanego i nóg ofiarowanych mi przez ciocię A. Jednak plany nieco się zmieniły, gdyż pojawił sie ON (lub ona, bo mebel bardziej kojarzy mi się z komodą niż ze stołem). Historia znalezienia tego cudeńka jest dość krótka. Otóż razu pewnego wracałysmy z eN. i ciocią Gie. ze spaceru. Musicie wiedzieć, że co środę koło naszego blokowego śmietnika wystawiane są przedmioty większego gabarytu (niż mieszczące się w pojemnikach na śmieci). Z tego też względu często w ten właśnie dzień tygodnia jest wielkie sprzątanie piwnic, z których to ludziska wynoszą bardziej lub mniej interesujące rzeczy. I właśnie z polskiej wystawki :) pochodzi mój pierwszy własnoręcznie postarzony mebel:) Inicjatorką akcji "Bierzemy komodę do domu" była ciocia Gie., której z tego miejsca jeszcze raz dziękuję:) Mój brak zdecydowania wynikał z kilku "ale...", które jednak prysnęły jak bańka mydlana w obliczu ogromnej chęci posiadania komody. Mebel był bardzo ciężki i nie pytajcie jak wniosłyśmy go do piwnicy (bo sama już tego nie pamiętam i dziwię się temu jaka siła drzemie w człowieku, gdy chce osiągnąć upragniony cel:):) Stół postał w piwnicy chyba z pół roku. A gdy nabrał mocy urzędowej i znalazł sponsora na farby, doczekał się renowacji:)
   Dla wszystkich zainteresowanych metodą postarzania opisuję krok po kroku co robiłam. Komoda była pomalowana rudą farbą olejną więc na początek zdzieranie farby i szlifowanie ręczne (w kolejności papier o granulacji P60, następnie P100 i wygładzenie P150). Potem odbyło się szpachlowanie czyli łatanie ubytków, a następnie przeszlifowanie "łatek" powstałych po szpachli. Aby zabezpieczyć drewno dwukrotnie pomalowałam lakierobejcą w kolorze palisander (chciałam, żeby przebijał mocny brąz). Oczywiście po każdej wyschniętej warstwie matowiłam papierem ściernym  P150. W tych czynnościach pieczołowicie pomagała mi ciocia Gie. Dziękuję ciociu:):) Potem komoda została wtaszczona na IV piętro (czytaj: do mojego małego M) i tutaj już sama tworzyłam coś co miało przypominać shabby chic. Trzykrotnie pomalowałam złamaną bielą a dokłaniej farbą akrylową do drewna i metalu Dulux pastelową orchideą. Jak dla mnie super farba. Kolor boski i konsystencja gęstej śmietany. Jeżeli wolicie malować rzadszymi farbami polecam Dekoral  babie lato, kolor też złamana biel. Z tym, że jak na moje oko po otwarciu obu puszek to pastelowa orchidea bardziej idzie w stronę wanilii (odcień bardziej żółty) natomiast babie lato łamie biel w tonacji cappucino. To oczywiście subiektywne odczucie, z którym możecie się nie zgadzać:) ale oba kolory są oki. Wracając do malowania, każda warstwa schła zalecaną (przez producenta) ilość godzin i malowana była po uprzednim zmatowieniu podłoża (papierem j.w.) czyli malowanie, schnięcie, matowienie i znowu malowanie,... itd. Chodzi o to by przyczepność farby była lepsza. Gdy już pomalowałam komodę tak, iż pokryła ona (w miarę) ciemny kolor lakierobejcy, po wyschnięciu wzięłam papier ścierny i przecierałam brzegi oraz wszystkie miejsca, gdzie chciałam aby były "zniszczone". Gdy wszystko było gotowe zabezpieczyłam całość lakierem akrylowym malując trzykrotnie (tu również czekamy na wyschnięcie i matowimy każdą warstwę, z wyjątkiem ostatniej). I moja pierwsza komoda shabby chic prawie gotowa. Następnie moja lepsza połowa przewierciła otworki i przykręciła uchwyty. Te kupiłam w znanym markecie budowlanym zaczynającym się na "C":) za parę groszy i również je postarzyłam. Komoda niestety nie posiadała wszystkich "oryginalnych" (że tak to sobie ujmę:) uchwytów stąd nowe. Jedyne czego żałuję, to to, że blatu nie zostawiłam drewnianego, takiego zniszczonego zębem czasu, wraz z jego bogatą zapewne, historią. Stół ten według naszych (cioci Gie. i moich) domniemań chyba służył w jakimś warsztacie, bo blat był bardzo zniszczony, tak jakby ktoś pracował na nim ciężkimi narzędziami. Komoda mi się podoba, jednak to "ale" dotyczące blatu nadal mnie męczy...

A oto zdjęcia komody przed tuningiem oraz  z kolejnych faz pracy (brak zdjęcia po szpachlowaniu i lakierobejcy)













P.S. "Jeżeli człowiek chce, to i na gołym szczycie zakwitną kwiaty".
P.S. 2 Jeśli chcecie dowiedzieć się co stało się z komodą zajrzyjcie TUTAJ :)

















czwartek, 3 stycznia 2013

Jeszcze trochę o świętach...

   Święta się skończyły. Dlaczego wszystko co dobre szybko się kończy? A oto kilka zdjęć w ramach wspomnień minionego czasu. Na zdjęciach choinka i jej fragmenty, jelonek, dekoracja na drzwi wejściowe (zrobiona z gałązek starej sztucznej choinki posypanej śniegiem w sprayu, do której przyczepiłam ususzone pomarańcze i cytryny, laski cynamonu, szyszki, bombki, kokardki z rafii i juty oraz dekoracje ze słomy).













   A na dokładkę mój wpis na jednym z blogów. Warunkiem (nie jedynym) wzięcia udziału w konkursie było udzielenie odpowiedzi na pytanie: "Za co najbardziej kocham święta?" Konkursu nie wygrałam:( a było o co walczyć:) Oto co nabazgrałam.

   Za co najbardziej kocham Święta? Hm... to naprawdę trudne pytanie. Pewnie nie starczyłoby mi czasu do godz. 24:00 na wymienianie tych wszystkich „rzeczy” a tym samym nie mogłabym wziąć udziału w konkursie...za co? i dlaczego? A każdy z tych powodów błahych i wzniosłych, wielkich i małych, ważnych i mniej ważnych, poważnych i śmiesznych jest dla mnie na RÓWNI WAŻNY i przez przypadkowość tylko umieszczony na pierwszym lub ostatnim miejscu. Te wszystkie razem, nie każdy z osobna układają się w słowo: kocham (Święta). I ta niezliczona masa dwukropków, przecinków, kropek i innych znaków interpunkcyjnych podniesionych do potęgi „n”, służących mi do wyliczania mojej miłości do Świąt złożyłaby się na taką oto pigułkę z tej kłębiącej się w myślach wypowiedzi. Mianowicie; Kocham Święta za to, że są. Kocham Święta za tą całą przedświąteczną i świąteczną egoistyczno-altruistyczną „krzątaninę”. Kocham Święta za śnieg pokrywający nasz szary świat puchową kołdrą nieskazitelnej bieli, przez co wydaje się być na ten czas ładniejszy. Kocham Święta za to, że wlewają w nasze serca słońce i ciepło. Kocham Święta za to, że mogę je spędzić w moim rodzinnym domu, przy Mamie i Tacie - nie wyobrażam sobie Świąt w innym miejscu. Kocham Święta za to, że jesteśmy razem i z najbliższą Rodziną. Kocham Święta za łezkę, która kręci się w oku na myśl o tym, że siedzimy przy jednym stole i jesteśmy dla siebie mili, życzliwi, choć na co dzień bywa z tym różnie. Kocham Święta za to, że mogę pogrzać stopy w kominku oddając się przy tym błogiemu stanowi nicnierobienia. Kocham Święta za barszcz z uszkami. Kocham Święta za to, że mogę pomyśleć ciepło o tych, którzy wiele nam pomogli (materialnie, ale nie tylko) miło jest wiedzieć, że są na świecie jeszcze tacy ludzie. Kocham Święta za to, że jest z nami „Di-Di”, która swoją maleńką osóbką wlewa wiele radości w nasze często smutne serca. Kocham Święta za to, że niektórzy ludzie na ten czas (niestety tylko na ten czas, ale jednak) przepoczwarzają się w człowieka i mówią ludzkim głosem. Kocham Święta za różnego rodzaju akcje charytatywne te ciche i bardzo głośne, nieważne z jakich pobudek zrodzone, ważne, że są. Kocham Święta za to, że są przed Nowym Rokiem i niosą ze sobą wiele marzeń do spełnienia i planów do zrealizowania w najbliższej i nieco dalszej przyszłości. Kocham Święta również za moją naiwną wiarę w to, że wraz z Bożym Narodzeniem narodzi się również COŚ, co zmieni naszą ułomną ludzką naturę, że zamiast podnoszenia sobie poprzeczek, wyścigu szczurów i zawodów "Kto ma więcej" celem nadrzędnym każdego z nas stanie się troska o drugiego człowieka.

P.S.

"Zrób może kiedyś coś
naprawdę dobrego
nie dla siebie
lecz dla kogoś obcego... 

W dłonie swoje pluń
i podwiń rękawy
bez forsy i bez braw
jedynie dla sprawy

Choć w jeden dzień
choć w jedną noc
daj chleba kęs
daj ciepły koc
(...) dla kogoś czas
 i serce miej..."


(LIPALI, Najgroźniejsze zwierzę świata)


środa, 2 stycznia 2013

Zamiast wstępu.

 Raz, dwa, trzy...raz, raz... skoro to czytacie to znaczy, że udało mi się napisać pierwszego w życiu posta:) WoW!!! Jestem z siebie dumna, gdyż do komputera mam dwie lewe ręce i umiem go obsługiwać tylko do rzeczy mi niezbędnych. Jakoś nie mam serca do wszelakich urządzeń elektronicznych:) 
 I nadszedł rok 2013 rok:) a wraz z nim trzeba zakasać rękawy i brać się za listę noworocznych postanowień:) Wśród szeregu rzeczy zapisanych w głowie i takiej samej masy spraw niezapisanych znalazło się również postanowienie: "ZAŁOŻYĆ BLOGA".  Nosiłam się z tym zamiarem dość długo, aż wreszcie wykiełkował. No i jest! 
 Co tu znajdziecie? Znaleźć tu można moją amatorszczyznę; wychowuję, czytam, szyję, wycinam, przestawiam, reperuję, odnawiam, postarzam, pichcę, wyszukuję, sklecam, psuję również:) itd., itp. Czyli przysłowiowe "mydło i powidło". Zapraszam do lektury:)

P.S."Zaraz na początku życia ktoś powinien nam powiedzieć, że umieramy. Może wtedy żylibyśmy pełnią życia w każdej minucie, każdego dnia. Działaj! Kiedy poczujesz, że chcesz coś zrobić, rób to od razu, teraz!
Dni, które przyjdą, są policzone"(M. Landon).